Tłumaczenie: Michał Robert Rudzki
134-te Kazanie Kardynała Dominika, Szeryfa Luny
Ze wszystkich udręk i wyzwań, jakim musiała sprostać Ludzkość od czasu złamania Pieczęci Nerońskiej, ze wszystkich okropności i potworności które wypluła z siebie Ciemność, najbardziej bluźnierczą są ludzie, którzy dobrowolnie skazali się na potępienie zostając heretykami. Na własne oczy widzieliśmy niebosiężne czarty pokroju Ezoghouli, a nasze zahartowane serca pozostały niewzruszone w obliczu grozy Pretoriańskich Łowców. Odparliśmy nieprzyjaciela pod wieloma postaciami. Od księżyców Jowisza po jałowe ziemie na biegunach Marsa. A jednak wciąż nie ma nieprzyjaciela, który samą swą obecnością by nam ubliżał bardziej niż heretyk. Niechaj wszyscy wiedzą, że grzech herezji, że ta skaza bluźnierstwa, powinny być karane przed wszystkimi innymi zbrodniami jakich może dopuścić się człowiek. Zaiste, grzechem absolutnie niewybaczalnym jest zwrócenie się przeciw swoim bliskim w tak nieszczęsnych czasach jak nasze. Odrzucenie Światła i przyjęcie Ciemności, przyczynianie się nadejścia naszego kresu, pozwolenie by ludzka dusza zapłonęła czarnym blaskiem otchłani, jest równoznaczne z odwróceniem się plecami do reszty Ludzkości. Nie – odpowiadamy heretykowi. Idź precz. Uciekaj do ciemności, do objęć Mrocznej Duszy. Dla nas już jesteś martwy, martwy dla niezliczonych eonów historii człowieka i martwy dla samego siebie. Odrzucamy cię, odwracamy się się od ciebie i zaprzeczamy twemu istnieniu. Dąż w pokorze do powrotu na łono Ludzkości i wiedz, że jedynym co cię czeka jest śmierć.
Układ Słoneczny jest oblężony przez odrażające bestie, które przybyły z odległej ciemności. To piekielne hybrydy ożywionych ciał obcych istot, sprowadzonych przez Mroczną Harmonię. Tymczasem ludzkość podzieliła się pomiędzy pięć, skłóconych ze sobą, megakorporacji. One zaś martwią się jedynie o zyski i terytoria, które mogą sobie wzajemnie wyrywać w gorzkiej, bratobójczej wojnie o wewnętrzne światy. Jeśli zjednoczą się w wierze pod przywództwem Świętego Bractwa, Ludzkość może jeszcze zwyciężyć – podzielona, upadnie na pewno. Jak wszystko inne, co do tej pory stawało na drodze Legionowi Ciemności.
WIĘC CZY JESTEŚ W STANIE POMÓC LUDZKOŚCI
POWSTRZYMAĆ MROK? CZY MOŻE BĘDZIESZ
KLUCZOWYM AGENTEM LEGIONU CIEMNOŚCI I SPROWADZISZ
NA LUDZKOŚĆ ZAGŁADĘ, NA KTÓRĄ
TAK NAPRAWDĘ ZASŁUGUJE?
Bitwa pod Alfa Regio
W pierwszych latach Drugiej Wielkiej Wojny przeciwko Legionowi Ciemności, Alfa Regio przemierzały armie Nefarytki Golgothy, znanej jako Mistrzyni Bólu. Siły ciemności szykowały się się do natarcia na twierdzę Cybertronicu na Tesserze. Co zakończyło bitwę? Do dziś jest to przedmiotem burzliwych dyskusji pośród korporacyjnych strategów. Obiekt Cybertronicu o kryptonimie operacyjnym Fac-9-Delta, nie był niczym więcej jak zmilitaryzowaną placówką badawczą. Zatem punkt nie był mocno ufortyfikowany, bo i nie było powodu, dla którego megakorporacja miałaby szukać w tym miejscu silnego przyczółku. Niemniej jednak Golgotha była zdeterminowana, by wyprzeć misję Cybertronicu ze szczytów Tessery. Można jedynie snuć domysły iż chodziło o oczyszczenie okolic Mrocznej Cytadeli ze wszelkich sił korporacyjnych.
Z raportów wynika, że siły Cybertronicu spodziewały się ingerencji Legionu Ciemności w tym regionie i podjęły działania w kierunku ufortyfikowania swoich pozycji, by ich naukowcy i technicy mogli kontynuować swoje badania. Toteż w chwili, w której dżungle Tessery wypełniły się Ożywieńczymi Legionistami i innymi regularnymi oddziałami Mistrzyni Bólu, dowódca Szaserów był gotowy. Wydał rozkaz, do wcześniej zaplanowanego, ostrzału Eradicatorów i Cybertronic ryknął przeraźliwą salwą w kierunku najeźdźców z Legionu. Wkrótce dżungla zajęła się ogniem, a wraz z nią niezliczone hordy Legionistów, które się w niej kryły. Bezlitosny dowódca Cybertronicu podjął kolejny etap planu obrony. Naukowcy i technicy zabezpieczyli wyniki swoich badań i wycofali się do lądowiska na grzbiecie górskim, gdzie czekał na nich wahadłowiec atmosferyczny.
Broniący placówki szaserzy i kirasjerzy zastrzelili dziesiątki lub nawet setki Legionistów, tak że nekroniczne płyny z ich trucheł zabarwiły zbocza Tessery na czarno. Mimo niezliczonych zastępów wroga, rojących się przed fortyfikacjami, obrońcy byli całkiem opanowani. Modyfikacje w ich ciałach oraz wdrukowanie, jakiego doświadczyli na szkoleniach, wyprały ich z jakiegokolwiek lęku czy instynktu samozachowawczego. Nawet gdy na flankach Tessery ukazało się trzech Razydów, o skórach twardych niczym stal, ci nie cofnęli się nawet o krok.
Po godzinie szturmu, zbocza Tessery usłane były zmasakrowanym ścierwem Ożywieńczych Legionistów. W tym czasie naukowcy Cybertronicu zakończyli ewakuację, pozostawiając dowódcę Szaserów i jego siły na straży szczytów Alpha Regio. Jako że on i jego ludzie nie byli w posiadaniu środków do kontynuowania wydobycia, oczywistym było że ich misją było kupienie czasu naukowcom, by mogli uciec z bogactwami zebranymi spod powierzchni. Zdeterminowany by zadać nieprzyjacielowi jak najdotkliwsze straty, nim zostaną osaczeni, dowódca nakazał wcielić w życie ostatni etap swojego planu obrony.
Jednak ostatniej fazy nigdy nie zainicjowano. Fale Ożywieńczych Legionistów, Razydów i innych upadłych stworów Ciemności, w końcu sięgnęły szczytu Alfa Regio. Wtedy wysoka, gibka postać o nieludzko jasnej karnacji, wyszła z lasu i wkroczyła między wojska oblegających. Postać nie pasowała do żadnego z gotowych profili bazy danych Cybertronicu. Dowódca nakazał więc wykonanie natychmiastowego skanu taktycznego, a uzyskane w ten sposób cenne informacje zabezpieczyć i wysłać do analizy korporacyjnemu wywiadowi. Uzyskał odpowiedź od swojego oprogramowania indoktrynacyjnego – najlepszym sposobem na to, by dowiedzieć się jak najwięcej o nowym nieprzyjacielu, jest zmierzenie się z nim w bezpośrednim starciu i wytrzymać tak długo jak to jest możliwe, mając przy tym włączoną aplikację monitorującą wizjer jego hełmu taktycznego.
Dowódca nie musiał długo szukać swojego celu, albowiem Nefarytka również chciała z nim walczyć. Gdy siły Legionu rozbijały się o fortyfikacje Cybertronicu, dowódca Szaserów i Nefarytka, zwana Golgothą – Mistrzynią Bólu, rozpoczęli swój pojedynek. Dowódca Cybertronicu był weteranem wojen swojej korporacji. Miał do czynienia z najpotężniejszymi wrogami wszelkich Stref Wojny wewnętrznego systemu, ale możliwości nowego wroga przerastały nawet jego nadzwyczajne umiejętności. Dowódca spisał się doskonale utrzymując skanowanie taktyczne i transmitując je przez prawie osiem sekund zanim połączenie zostało zerwane. Albowiem nawet w tak krótkim czasie stratedzy wywiadu wojskowego Cybertronicu dowiedzieli się bardzo dużo o Nefarytce, dzięki czemu mogli przygotować jej specyfikację i opisać według jedynie im znanych kryteriów.
Korporacja mało wie o losach swojego dowódcy, przy czym jeszcze mniej ich tak naprawdę one obchodzą. Obchodzi ich jedynie to, że spełnił dobrze swoje zadanie, a teraz jego osoba jest rozpatrywana jedynie w kontekście bilansu strat i zysków. Nie zdają sobie sprawy, że podobnie jak wielu innych pokonanych wrogów, on również nie został dobity przez Golgothę na miejscu. Zamiast tego złamała jego ducha walki i uwięziła go w swojej Mrocznej Cytadeli. Do dnia dzisiejszego, dowódca jest tam obiektem najokrutniejszych i najbardziej brutalnych tortur, jakie Mistrzyni Bólu jest w stanie wymyślić. Jedynie duma ze stopnia oficerskiego Cybertronicu oraz liczne ulepszenia bioniczne w jego mózgu i centralnym układzie nerwowym, pozwalają mu znosić ból zadawany mu każdego dnia, gdy Golgota przebywa w swojej Cytadeli. Może w końcu nadejdzie dzień w którym Nefarytka go wykończy, tymczasem jednak dowódca nadal pozostaje przy życiu.
Tumany Piasku wzbiły się w górę, gdy Skorpion Cybertronicu wynurzył się spomiędzy szkarłatnych wydm Marsa. Jego ogon zesztywniał i zaczął drgać pod wpływem zielonej energii, pulsującej w działku RB12-19V. Wtem oślepiający promień przeciął marsjańskie powietrze, gdy przegrzany ogon plunął falą gorącą niczym lawa. Eksplozja brutalnie przerwała ciszę. Powietrze przepełnił zapach spalonego ozonu, a żołnierze Piechoty Świętego Bractwa, którym Skorpion przerwał drzemkę, nie stanowili już niczego więcej jak sterty zwęglonych ciał.
Mówiono nam na odprawie o Ożywieńczych Legionistach. Ale nic tak naprawdę nie jest w stanie przygotować cię na stawienie czoła twoim martwym towarzyszom, odkopanym ze zbezczeszczonych grobów i zmuszonych do walki z tobą. Na odprawie wpajano nam taktykę, a oficerom polowym tłumaczono, by rozmieszczali wojsko w głębi i blokowali pole ogniem ciężkich karabinów i minami przeciwpiechotnymi. Plan wynika z tego, że nie jest to szczególnie bystry rodzaj przeciwnika i można go łatwo zwabić przed lufy karabinów i skutecznie zredukować prostym ogniem. Kontynuując ostrzał należy też sukcesywnie się wycofywać, tak długo, aż oddziały będą gotowe do szarży i walki na bagnety.
Cóż. Przynajmniej taką teorią uraczyły nas instrukcje bojowe, dotyczące walki z Ożywieńczymi Legionistami. Tymczasem nasze pierwsze spotkanie z nimi wyglądało nieco inaczej.
Mój batalion, 4/33-ci (batalion Księżnej Charlotte) dostał zadanie oczyszczenia obszaru dorzecza, otaczającego rafinerię zdobytą na Mishimie trzy dni wcześniej, w Strefie Wojny Delta 12. Spotkaliśmy się tam z typową dla Mishimy zaciekłością. Garstka sił obrony uparcie odmawiała złożenia broni i wycofania się w głąb mokradeł dorzecza. Wzięliśmy placówkę szturmem, rozgramiając pluton piechoty nieprzyjaciela, przy stratach własnych w liczbie siedmiu rannych i czterech straconych. W tym momencie łącznościowiec kompanii odebrał zakłóconą transmisję od sztabu batalionu, mającą nas przed czymś ostrzec, ale nie byliśmy w stanie stwierdzić, przed czym dokładnie. Nagle radio polowe całkowicie utraciło łączność. Na wszystkich częstotliwościach słychać było zniekształcony szum, zanim całkowicie zapadła cisza. Włosy na karku stanęły mi dęba i momentalnie zrobiło się chłodno. Bagniste wody, oblepiające moje kostki, stały się dziwnie bardziej grząskie i wilgotne. Przeczuwałem co się zbliża. Zawróciłem czym prędzej do sierżanta plutonu, żeby rozmieścił chłopaków na pozycjach.
Ale sierżant Chalcraft jedynie tępo się przed siebie gapił, a cała krew odpłynęła mu z twarzy. Skierowałem wzrok na punkt, w który się wpatrywał i zauważyłem jakiś ruch pomiędzy konarami namorzynowymi. Zanim źródło ruchu zdążyło się ujawnić, ja wycedziłem przez zęby rozkaz by wysunęli CKM-my naprzód, a reszta pozostała na swoich miejscach.
Wtem z cieni wyłoniła się postać, która zaczęła biec do nas przez środek bagnistego brodu. Sierżant Chalcraft wydał rozkaz otwarcia ognia, ale zdążyłem go wstrzymać zanim którykolwiek pociągnął za spust. Rozpoznałem tę postać. Był to kapral Sorensen z 5-tego batalionu. Człowiek uznany za zaginionego po niefortunnym szturmie na Wzgórze 77.
Nagle sobie uświadomiłem, że to jednak nie może być kapral. On i reszta jego kompanii polegli pod siedemdziesiątym siódmym i zostali pochowani.
Uniosłem w górę swój Aggressor i mimowolnie wyszeptałem słowa kazania, które kiedyś usłyszałem jako dziecko. Wypaliłem z karabinu i mój cel padł na wznak, zabarwiając wodę cuchnącą, sczerniałą krwią.
Wtedy rozpętało się piekło. Z lasu wyłoniły się liczne zastępy nieprzyjaciela, zalała nas fala istot zwanych Ożywieńczymi Legionistami. Niektórzy byli uzbrojeni w standardową broń palną, a inni dzierżyli coś zgoła innego i dziwnego. Wstyd przyznać, ale oni zareagowali pierwsi i otworzyli do nas ogień. Większość plutonu nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała i będąc w szoku nie potrafili zareagować. Na szczęście Kardynał musiał nad nami czuwać, albowiem salwa nie zraniła żadnego z nas.
Przyciśnięci wrogim natarciem, odpowiedzieliśmy ogniem, zdejmując pierwszą linię Legionistów. Nawet gdy do nich strzelaliśmy, staraliśmy się nie patrzeć na widok przed nami. Większość z nich nosiła mundury i insygnia potwierdzające, iż są naszymi rodakami, a mimo tego musieliśmy do nich strzelać.
Ta walka nie miała sensu. Pluton był zbyt mało liczny, a walka z tak odrażającym, ożywionym wrogiem, niepokoiła nawet moich najbardziej doświadczonych ludzi. Wydałem rozkaz, by kontynuować ostrzał wycofując się, wszystko zgodnie z instrukcjami z odprawy – tak, by zabić możliwie jak najwięcej Legionistów.
Siedem godzin zajęło nam wydostanie się z dorzecza, z czego większość czasu była spędzona w bezpośrednim kontakcie z siłami Legionu Ciemności. Kiedy w końcu dotarliśmy do rafinerii, dowiedzieliśmy się, że cały region jest opanowany przez Legion Ciemności, który dysponuje kilkoma tysiącami Ożywieńczych Legionistów, ekshumowanych ze Wzgórza 77. Batalion otrzymał rozkaz wycofania się, by móc wykonać nalot bombowy na rafinerię, w nadziei, że spłonie razem z moczarami i wszystkim co się w nich kryje.
Ostatnie, co pamiętam z tego dnia, to potężna eksplozja rafinerii. Odmówiłem modlitwę, za moich poległych towarzyszy – za to, by ich druga śmierć w końcu przyniosła im zasłużony spoczynek.
Stali niewzruszeni mimo, gryzącej piaskiem, zamieci. Opuszczeni ale z nadzieją w sercach, żołnierze Capitolu wpatrywali się w okrutną, najeżoną kolcami, Cytadelę Saladyna – głównodowodzącego sił Algerotha na Marsie. Cytadela wyrastała z ziemi niczym gigantyczny, przegniły kieł, jej powierzchnia zdawała się stale zmieniać, wynurzać i rozpływać się w wydmach w dziwny i nienaturalny sposób. Mitch Hunter stał na czele swoich sił szturmowych. Marsjański piasek sprawił, że jego kruczoczarne włosy przybrały kolor czerwonej cegły. Jednak to nie Hunter był bohaterem tego dnia, ten ponury zaszczyt przypadł pewnemu Wolnemu Marine. Wolnemu Marine, który na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Żołnierze sił Capitolu szturmowali Cytadelę, wznosząc swe miecze „Punishery” ku niebu, którym przelatywały szwadrony Marsjańskich Banshee i Purpurowych Rekinów. Ich zadaniem było zepchnięcie nacierających hord Saladyna z powrotem do Mrocznej Cytadeli, gdzie Siły Powietrzne Capitolu mogłyby je zbombardować i unicestwić. Przynajmniej takie było założenie, zanim plan oficerów przerodził się w kompletną katastrofę. Na początku bitwy szala zwycięstwa przechylała się na stronę Capitolu, kiedy Wolni Marines kapitana Mike’a Sandersa rzucili się na wroga, wycinając w pień zastępy Nekromutantów, wspieranych przez licznych Razydów i Pretoriańskich Łowców. Tymczasem Morskie Lwy spisały się znakomicie, neutralizując Jeźdźców Nekrobestii, zanim ci zdążyli zaszarżować. Purpurowe Rekiny krążyły wokół Saladyna, który władał swym łańcuchowym Azogarem, tnąc pojazdy razem z pilotami, zupełnie jakby ciął masło. Co jakiś czas swoją masywną pięścią roztrzaskiwał ścigacze, niczym natrętne muchy w środku lata. Z dziesięciu Purpurowych Rekinów pozostały jedynie dwa. Marsjańscy Banshee zauważyli co się dzieje i odpalili swoje plecaki odrzutowe, by wesprzeć zdziesiątkowanych pilotów. Sanders patrzył jak Banshee przelatują nad jego głową, zostawiając za sobą smugi, drgającego od żaru, powietrza. Spojrzał się na dowódcę Rekinów i momentalnie rozpoznał błysk w jego oku – CJ, jego dawno niewidziany brat, spisał się dobrze. Porozumiewawczy uśmiech przerodził się w rozdzierający krzyk, kiedy ostrze Saladyna rozcięłow pół Purpurowego Rekina CJ’a, obalając ścigacz i pilota w tumany czerwonego pisaku, dymu i ognia.
Sanders pobiegł w stronę swojego brata, gdy Azogar raz jeszcze uniósł się do góry, by pociąć na kawałki Rekina oraz jego pilota. Kapitan w samą porę znalazł się między śmiercionośną bronią a swoim bratem, by zbić cięcie. Jednak to było za mało. Łańcuchowe ostrze przecięło jego ramię, brutalnie zrywając mięso i kość. Gęste potoki krwi obryzgały wszystko na około, nim Azogar w końcu sięgnął piersi, okaleczonego i pozbawionego przytomności, brata. Sandersa do dzisiaj prześladuje widok zębów Saladyna wyszczerzonych w przerażającym uśmiechu i nie pozwala mu zapomnieć o koszmarnym wydarzeniu z przeszłości. Mike wpadł w furię i rzucił się na Nefarytę. bił go z całych sił swoim zdrowym ramieniem, wkładając to pełną furii siłę i czysty gniew, Saladyn zaskoczony nagłym, szaleńczym atakiem zdecydował się ustąpić pola. W jednej chwili siły Algerotha rozmyły się. Legion Ciemności zwyczajnie zniknął z pola bitwy, pozostawiając na nim jedynie Capitolskich żołnierzy, tych żywych jak i tych martwych, a Mroczna Cytadela zapadła się pod marsjańskie piaski, by nigdy nie zostać ujrzana ponownie.
Po bitwie Sanders przyłączył się do Marsjanskich Banshee, którzy podzielali jego żałobę po rodzinnej stracie, którą poczynił mu Legion. Spędził wiele miesięcy na rekonwalescencji po utraconej ręce i utraconym bracie. Pierwszą pustkę zapełnił mechanicznym ramieniem własnego projektu.
Próbę wypełnienia drugiej pustki stanowi Błękitny Rekin – ulepszony Purpurowy Rekin, którego złożył wykorzystując części z wraku ścigacza CJ’a. Tak postanowił oddać hołd poległemu bratu.
“Zaprawdę dożyliśmy prawdziwie mrocznych czasów. Możliwe że, najmroczniejszych od dnia, w którym Jego Świątobliwość, Kardynał Durand I wydał ostatnie tchnienie. Wrogowie ludzkości są potężni i z pewnością pochłoną Wszechświat jeśli nie wyjdziemy im naprzeciw.
Przysięgam jednak, że nie wszystko stracone. Tak, stoimy na skraju zagłady, jednak nie stoimy przed naszym wrogiem bezbronni. Minione wieki przepełnione były niepokojem i zapadły głęboko w naszej pamięci przez poczynione nam straty. Lecz są dzielni mężczyźni i kobiety, którzy mają odwagę stawić czoła machinie dewastacji. Nie odejdziemy w ciszy. Ci którzy będą walczyć, ci dość odważni by zmierzyć się z zagrożeniem – mogą być nieliczni w porównaniu do sił, które sprzysięgły się przeciw nim – oni jednak nie ulegną trwodze. Siła woli stanowi najlepszy pancerz przeciwko naszemu wrogowi. Nasz wróg liczy na to, że będziemy uciekać i ukrywać się, by mógł nas dopadać jednego po drugim. Przysięgam wam, to nie będzie miało miejsca. Bohaterowie zjawią się w odpowiedzi na mrok. Bohaterowie zjawią się w odpowiedzi na siły, które pragną zagłady rodzaju ludzkiego. Bohaterowie zjawią się na każdym ze światów układu słonecznego, bo je bronić przed potwornościami, które je plugawią samym tylko stąpaniem po nich i oddychaniem ich powietrzem. Ale przede wszystkim przysięgam wam… Bohaterowie zjawią się!”
Przemowa Kardynała Dominika do
Komitetu Doradczego Kartelu
1289 RK